Sam z uwagą obejrzałem debatę z punktu widzenia jak obie kandydatki zostały przygotowane przez specjalistów od wystąpień publicznych i jak poradzą sobie ze stresem. Moja subiektywna ocena to remis. Początek lepszy w wykonaniu pani Beaty Szydło. Bardziej opanowana i spokojna. Odniosłem wrażenie, że obecna premier Ewa Kopacz na początku za bardzo starała się wypełniać to co jej zalecili specjaliści od wizerunku i przez to wypadła sztucznie. Miała ewidentny kłopot z łamiącym się głosem. Dopiero z upływem kolejnych minut, kiedy włączyła emocje było coraz lepiej. Wracając do pani Beaty Szydło, była tak profesjonalnie przygotowana (mowa ciała, tembr głosu, wypowiadane sformułowania), że momentami miałem wrażenie, że to któryś ze spin doktorów Prawa i Sprawiedliwości przemawia. Widać było, że wszystko jest wyreżyserowane, łącznie z ostatnią wypowiedzią, która zakończyła się równo z gongiem.
Jeśli chodzi o stronę merytoryczną to pominę ją, ponieważ żadna z pań praktycznie nie odpowiadała na zadawane pytania…
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na to co się wydarzyło po zakończeniu debaty i wyjściu kandydatek ze studia. Tutaj już nie ma mowy o remisie. Sztab PO oddał walkowera. Sztabowcy PiS mistrzostwo świata. Na ekranach telewizorów prezentujących jednocześnie dwa obrazy, po lewej widzieliśmy tłum młodych ludzi wspierających i skandujących imię Beaty Szydło. Czuło się atmosferę sukcesu. Po prawej stronie smutne wyjście pani premier Kopacz w otoczeniu sztabowców, którzy starali się robić dobrą minę i pewnie wzajemnie zapewniali się jak świetnie poszło ich szefowej.
Na koniec ocena prowadzących. Miałem wrażenie, że zamiast na kandydatkach, bardziej byli skupieni na własnych popisach oratorskich. W efekcie zamiast prostych pytań, trzeba było powtarzać dwa razy skomplikowane twory słowne. Gdy słuchałem końca pytania nie pamiętałem już co było na początku…